-Elijah, Rebekah, Niklaus – zbliżcie się. Pojedziecie konno do miasta, przy jednym ze stoisk będzie stała ciemnowłosna kobieta – weźmiecie od niej torbę z ziółkami dla mnie. Wróćcie zanim się ściemni. - stanowczym głosem powiedziała Easter, matka pierwotnych wampirów.
-Mamy jechać dzisiaj matko? Hrabiowie ze daleka przybędą do naszej wioski, będzie wielka uczta. Myślałam, że zjawimy się na niej. - powiedziała, z żalem w głosie Rebekah.
-Nie, nawet nie zostaliśmy zaproszeni. Zostaniemy w domu, nie potrzebujemy kolejnych pobłudek. Jedźcie już.
-Matko, do czego potrzebujesz tych ziółek? Coś się stało? - zapytał jak zwykle podejrzliwy Elijah, Easter się speszyła.
-Elijah, synu. Z moim zdrowiem się pogarsza, muszę praktykować częściej magię, niestety skończyły mi się wszystkie ziółka, a nie mam siły jechać taki kawał do miasta. - mówiła z zażenowaniem co jej ślina na język przyniosła.
-Jeśli to dla Ciebie takie ważne matko, możemy zrobić to naszymi wampirzymi zdolnościami, którymi nas obdarzyłaś. Wrócilibyśmy jeszcze przed zachodem słońca. - wtrącił się Niklaus.
-Nie chce, żębyście używali swoich zdolności, ludzie zaczynają podejrzewać. Lepiej już jedźcie. - Easter niemal wyprosiła swoje dzieci z domu.
Wyszli. Cała trójka zasiadła na konie i ruszyła cwałem na północ, do miasta...
-Stań przed moimi oczami Michael. - zza drzwi ujawniła się sylwetka starszego, dobrze zbudowanego mężczyzny. Uśmiechał się. - Napewno dobrze robimy? Będą cierpieć. - zapytała zmieszana Easter, zdawaćby się mogło, że jednak miała krztę sumienia.
-Postąpimy zgodnie z tym czego chciałaby Quatsia. Będziemy wolni od grzechu, który zrodziliśmy. - powiedział i objął ramieniem małżonkę.
***
Werbena, werbena i jeszcze raz werbena. Jedno uczucie towarzyszyło Nicklausowi – ból. Ból tak potworny, jakgdyby przypalano mu ciało palnikiem... I tak wkółko i wkółko i wkółko...
*** Rodzeństwo zostało schwytane przez potencjalnych łowców i torturowani na oczach całej wioski i innych przybyłych na wielką ucztę. Nie spodziewali się, że główną rozrywką będą oni.***
Kolejna dawka werbeny, kolejne przeszycie ciała kołkiem. Zdawaćby się mogło, że to niekończący się koszmar....
***
Obudził się, cału mokry od potu i zdyszany. Wydawało mu się, że wciąż czuje smak krwi w ustach. Otarł łzę samotnie spływającą po zpoconym poliku. Koszmary dręczyły Klausa niemal zawsze. I niemal zawsze był to koszmar jego przeszłości.
Wstał z łóżka i poszedł do łazienki, potrzebował teraz zimnego prysznica...
Wydawaćby się mogło, że jedyne czego pierwotny teraz potrzebował, to bliskość Caroline, która powiedziałaby "wszystko jest już wporządku".
***
Już świtało, nie spała całą noc. Myślała nad wszystkim, nad życiem i śmiercią, nad Stefanem i Klausem i powrotem do Mistic Falls – czy tam wracać? Rozważała wszystkie możliwe usprawiedliwienia jej długiej niebecności, a może lepiej byłoby poprostu zniknąć z tamtąd?
Myśli dręczyły Caroline całą noc...Chciałabyć teraz z Klausem. Wydawał się dla niej jedyną istotą na Ziemi, która zrozumie jej problemy... Cała ta sytuacja zaczęła tracić jakikolwiek sens.
Przekręciła się niepewnie na prawy bok, ujrzała Stefana. Tak spokojnego i bezbronnego jak nigdy dotąd... Ostatnią rzeczą jakiej teraz chciała było, ranienie jego uczuć. Tej pięknej duszy, jedynego wampira z tak stężonymi uczuciami.
Wtuliła się bezradnie w jego tors... Otworzył oczy, a ona nie wiedziała co zrobić: powiedzieć dzień dobry, jakgdyby nigdy nic? A może powitać go pocałunkiem, jakgdyby stało się to czego Caroline nie chciała?
Wybrała drugą opcję, wtuliła się jeszcze bardziej w jego tors, i przyciągając do siebie. Zrobiłaby dla niego wszystko...
-Dzień dobry.. - powiedziała Caroline i pocałowała Stefana, a on tylko przyciągnął zgrabne ciało Caroline do swojego. Przywarli do siebie, to była ich chwila. Nie pełna namiętności, lecz uczucia które jest między nimi, uczucia które jest ważniejsze od miłości – prawdziwa przyjaźń.. z małym dodatkiem.
-Dziękuję, że zostałaś – powiedział i jeszcze raz pocałował delikatnie blondynkę. Spojrzała w jego oczy, pełne radości i przytuliła się do niego.
-Myślę, że musimy powoli wstawać, chciałabym wziąć prysznic i spokojnie zjeść śniadanie... - miała na myśli Anne, która była podejrzliwa o wszystko... - Stefan? - wampir popatrzył na nią pytająco. - To dziś, prawda? Dzisiaj jest rytuał? - powiedziała ze smutkiem w głosie, a Salvatore spuścił głowę w dół. - To ja idę.
Poszła, zostawiła go samego w wielkiej jak komnata sypialni. Chciała, aby poczucie winy, które ją gnębiło od wczorajszego wieczoru spłynęło po niej jak woda, która lała się właśnie z pod prysznica wprost na jej nagie ciało.
***
Resztę nocy przespał spokojnie, nic mu się nie śniło. Ale wiedział, że tylko chwilowo, że którejś nocy znów koszmar przeszłości powróci.
Wyszczotkował zęby i wziął szybki prysznic. Stanął przed lustrem i się zaśmiał.
"Dzisiaj rytuał – nowe życie przede mną!"
Uśmiechnął się, jakby tylko czekał na kolejne i kolejne spotkania z Caroline, pod pretekstem jej krwi...
Szybko się ubrał i zszedł do kuchni, zastał w niej Stefana i Caroline.
***
Gdy tylko go zobaczyła jej oddech przyspieszył, serce zaczęło łomotać i cała się zaczerwieniła. Nie chciała na niego patrzeć. Wydawać by się mogło, że jego ciało było dla niej jak kojący balsam na oparzone ciało. Paradoks tej sytuacji był taki, że jej serce przyspieszyło, ale czuła się bardzo spokojna.
***
-Więc Klaus, przeżuciłeś się na zwierzęcą krew? - zapytał Stefan upijając łyk kawy.
Caroline zerknęła z niedowierzaniem na Klausa.
"On chce się zmienić... " - pomyślała i uśmiechnęła się delikatnie.
-Skąd wiedziałeś, że byłem na polowaniu? - zapytał Klaus, nie wiedział jak zareagować, czy zrobić dobrą minę do złej gry, czy może wściec się. Postanowił się opanować.. dla Caroline.
-Widziałem jak szłeś do lasu... - odpowiedział Stefan i objął Caroline ramieniem, zapomniał już co zaszło między Caroline a Klausem w nocy.
Klaus popatrzył ze złością na Caroline, ona patrzyła na niego. W jej oczach był smutek. Wydawać by się mogło, że rozumieją się bez słów, nie był już na niązły, jej oczy mówiły wszystko. Przepraszała.
Caroline zerwała się z siedzenia i wyszła z kuchni. Ruszyła w stronę salonu... Weszła i schwytała w ręce butelkę bourboonu i wyszła. Nie mówiąc nic nikomu weszła na dach, usiadła i zaczęła podziwiać widoki. Chwyciła w dłonie butelkę z trunkiem i upiła łyk. I tak mijał łyk za łykiem, kiedy opróżniła butelkę niemal do końca.
-Dama nie powinna spożywać alkocholu przed południem. - odwróciła się i ujrzała Klausa, uśmiechał się.
Usiadł koło niej i wziął od niej butelkę, dopijając do końca. Popatrzył się na nią, była niczym anioł w ludzkim ciele, chciał opowiedzieć jej o wszystkich swoich koszmarach, o jego dawnym życiu i rodzinie.
-Więc... Gotowy? Dzisiaj twój wielki dzień.. - zapytała już nieco pijana blondynka, patrząc na Klausa.
-Jestem gotowy od pięciuset lat, pytanie czy ty jesteś gotowa? - uśmiechnął się do niej, a ona odwzajemniła uśmiech.
-Cóż, ja.. nigdy nie byłam w takiej sytuacji i nigdy nie będę gotowa, ale raz się żyje, niepotrzebnie siać paniki nie będę – plotła słowa, sama nie wiedziała co mówi. Nie kontrolowała siebie i sytuacji.
-Więc... to będzie twój nowy początek... nasz nowy początek. - powiedział Klaus i popatrzył na reakcje Caroline. Ta zmieszana nie wiedziała co robić, wybuchła śmiechem, pierwotny jej zawtórował.
***
Rozdział do najlepszych nie należy, głównie to tylko wspomnienia Klausa. Jeśli macie jakieś propozycje dalszych rozdziałów, bądź jakieś uwagi dotyczące ich, śmiało piszcie w komentarzach. Pozdrawiam serdecznie moich czytelników, do następnego rozdziału kochani! :)